środa, 7 października 2015

Szalej - Rozdział 8 -Ucieczka

Ucieczka



W starym lesie sosnowym panował ponury półmrok.Omszałe od starości gałęzie splecione srebrnymi pajęczynami,potęgowały wrażenie grozy i tajemniczości.Grobową ciszę niespodziewanie przerwał donośny krzyk spłoszonej sroki
-Pujdziesz precz ty żagato dioblico,widzicie jom jak sie na nos uwziynła,gotowo nom skludzić na łeb jakoś banda. Grupie kobiet ubranych w czarne zakonne szaty przewodził starszawy mężczyzna,lekko szpakowaty choć z postawy jeszcze w dobrej kondycji fizycznej będący.Ubrany w ciemnobrązowy żupanik,jaśniejsze hajdawery wpuszczone w wysokie buty z cholewami,robił wrażenie rycerza śląskiego
u którego zaznaczały się wpływy zachodnie w postaci białego żabotu,który
kontrastował z resztą odzienia.W prawej ręce dzierżył dębowy kostur,ale u pasa nosił krótki miecz-jak przystało na rycerza.
-Macieju,zostaw srokę,bo ją jedynie drażnisz i do większego hałasu zachęcasz,głos zdradzał,że była to dama skoro przyganiała rycerzowi. Wrzask sroki zawsze coś zwiastuje,boja sie,że może zwabić rabusiów. Pełno ich wkoło nas,to i głos sroki może ich naprowadzić na nosz trop. Ledwo my uciykli z klasztoru podziymnym wykopym,isto mogom nos szukać,przecaż podążajom na koniach a idymy piechotom.Najgorsze to żeście som źle ubrane-pokazał wzrokiem na grupę sióstr zakonnych w czarnych habitach.
-Macieju nasza jedyna ostojo,co radzisz?jesteśmy słabe kobiety,bez ciebie
nie damy rady.
-Mości pani,powiedział Maciej,za dużo nos w jednej grupie;ciynżko jest sie ukryć tela ludziom.Muszymy podzielić sie na mniyjsze grupy,tak aby łacniyj szło sie prześlizgnąć miyndzy husytami.Muszymy zdobyć szaty, tak co by siostry sie przeblykły,w habitach daleko nie ujdom. Gdy to mówił dziesięć sióstr pytającym wzrokiem śledziły każdy jego ruch Każda błagała wzrokiem,żeby znaleść się w grupie z Maciejem.Wszystkie były świadkami okropności,o jakich wcześniej nie wiedziały,że istnieją. Z okień klasztoru,położonego poza murami miasta widziały bitwę toczoną przez wojska biskupa wrocławskiego Konrada z wojskami husytów i polskich kacerzy,którymi dowodził sam Prokop Łysy.Widziały zdradę części wojsk biskupich,które przyłączyły się do husytów.Klęska,krew,lament i przerażenie,dantejskie sceny gdy rozpasane żołdactwo pastwiło się nad pokonanymi. To prawdziwy cud,że razem z rycerzem Maciejem znalazły się w piwnicach klasztoru w chwili gdy do środka wdarli się żołdacy Prokopa Łysego.Wielkiego następcy Jana Husa,spalonego na stosie w Konstancji. Prokop Łysy nazywany przez niektórych Wielkim święcił swój wielki tryumf. Szczęściem w piwnicy w której przebywał Maciej z kobietami było tajne przejście prowadzące w kierunku pobliskiej rzeki Nysy.Pewnie dawno by uciekli,zacierając ślady,gdyby nie los księżnej,która akurat bawiła w klasztorze i znajdowała się pod osobistą opieką rycerza Macieja-starego rębajły bywałego w niejednej bitwie.W tej sytuacji,by księżną od hańby ratować Maciej poukrywał mniszki pomiędzy beczkami z winem a sam pobiegł do sali modlitewnej,gdzie spodziewał się zastać księżną na modlitwie. Gdy wbiegł na schody klasztor cały opanowany był przez husytów.Z cel dochodziły jęki i wołanie o pomoc.Nie zważał na nic,znaleść księżnę-to jedyny cel.Widział porozrzucane obrazy święte,walające się po podłodze krucyfiksy i inne cenne przedmioty.W ogólnej wrzawie wyrażnie słyszał polskie głosy-to kacerze szukający dobytku i młodych niewiast.I chociaż to kacerze stanowili duże zagrożenie dla księżnej,to tym razem byli dla Macieja wybawieniem,bo mówili tym samym językiem i mógł wmieszać się w tłum udając,że plądruje,a właściwie szukając księżnej.W końcu ją zobaczył,stała w grupie innych kobiet,blada jak płótno.Ratowało ją to,że na sobie miała pokutne szaty,przez co nie wyróżniała się z tłumu mniszek. Maciej zauważył,że księżna na szczęście była w rękach czeskich husytów którzy mniej nastawali na cnotę niewieścią,dla nich ważniejszym było wyrzeczenie się wiary,pomstowanie na księży i papieża. Wysoki kudłaty husyta,z krucyfiksem w dłonie,chodził od mniszki do mniszki i kazał pluć na ukrzyżowane Chrystusa.Pierwsza mniszka miast na krucyfiks napluła w twarz husycie-jego reakcja była natychmiastowa. Trzymanym w drugiej ręce nożem,poderżnął jej gardło.Widok był przerażający-bezbronna słaba kobieta i rosły uzbrojony wojownik.Gdy podchodził do drugiej zakonnicy,ta przerażona widokiem zemdlała i upadła na podłogę,chciał ją pchnąć nożem ale z tyłu odezwał się ktoś mówiący po polsku.
-Niechaj ją dla mnie Peter,jest jeszcze młoda.
-Nu,kogo widzę sam Dratewka,no ty se masz zawdy mało-kopnął kobietę
w kierunku kacerza.Jeszcze kilka kobiet zmuszanych było do wyrzeczenia
się wiary ale Maciej wpatrywał się w blade oblicze księżnej.Była ubraną w czarny pokutny habit,który zakrywał książęce szaty,ale niebezpiecznymi były jej smukła sylwetka i uroda.Nie poznali,że oto przed nimi stoi córka wielkiego wroga husytów,gdyby to wiedzieli,daliby wiele by ją mieć;było
by czym szantażować znienawidzonego księcia.Kudłaty olbrzym podsunął jej krucyfiks do oplucia,odwróciła twarz na bok,kudłacz podniósł nóż gdy Maciej krzyknął:
-Mnie ją dej Peter-to miejsko ladacznica,dlo niyj gardło to za mało.
-A ty co z nią zdelasz-krzyknął kudłacz.
-Zaprowadza jom przed ołtorz i tam koża tańcować ku uciesze wojoków. Księżna nie rozpoznała umazanego krwią i błotem rycerza Macieja, przerażenie malowało się na jej twarzy myśl,że wypadnie umrzeć w hańbie i poniżeniu była porażająca.
-Tak bier ją skoro to kurwa,bo się rozmyślę-coś harda ta pani,powiedział
pod nosem. Maciej tylko czekał na przyzwolenie,brutalnie złapał księżnę za rękę i pociągnął ku sobie.
-Z drogi chłopy,a przyjdźcie za godzina przed ołtorz,uwidzicie teater. Ciągnął ja brutalnie,wymyślał i popychał przed siebie.Szli długim korytarzem,ściany zbryzgane krwią,na schodach pełno trupów,że trudno było postawić stopę by się o kogoś nie potknąć.Teraz dopiero Maciej nachylił się i szepnął księżnej na ucho.
-Wyboczom jaśnie pani ale inaczyj nie idzie,mogą sie domyśleć.Zdziwiona
pani stanęła,przeżegnała się i spojrzała w twarz rycerza.Po chwili uśmiech
ulgi rozjaśnił jej twarz-poznała Macieja.
-Z własnej winy wpadłam w te opresje,nie posłuchałam rady by opuścić klasztor i udać się na zamek do Oleśnicy.Bóg mi cię zesłał Macieju.Rycerz
nie odpowiedział słowem,bo wiedział,że niebezpieczeństwo nie minęło Stanęli przed drzwiami które wiodły do piwnicy.Maciej chwilę mocował się z zamkiem,następnie otworzył tylko tyle by mogli wśliznąć się na wąskie kręte schody prowadzące w dół.Gdy weszli do pomieszczenia w którym Maciej zostawił mniszki okazało się,że któryś z husytów z węszył
wino a teraz ugania się za młodą zakonnicą.
-Tak widzę,że masz mladą szlachciankę,białe lico,spinka we włosach, odezwał się do Macieja.No to ja ci pomogę..nie dokończył zdania bo jedna z zakonnic zdzieliła go cynowym dzbanem w łeb.Zwalił się na podłogę a Maciej na wszelki wypadek,dołożył mu rękojeścią noża. Można było iść dalej.Wpierw należało zablokować drzwi by opóźnić ewntualny pościg.Teraz Maciej zgarnął pozostałe mniszki i wspólnie odgrzebali stare,
zastawione beczkami i drabinami drzwiczki drzwiczki,które prowadziły do
głębokiego i ciemnego lochu zionącego stęchlizną i chłodem. Nie było czasu na zastanawianie się-tym bardziej,że za drzwiami dało się słyszeć gwar plądrującego żołdactwa.Księżna,chociaż z natury delikatna dała przykład odwagi.Pierwsza po drabinie zeszła na same dno ganku dając przykład lękliwym zakonnicom.Gdy wszyscy znaleźli się w ganku, Maciej zamknął klapę włazu i z pochodnią w jednej ręce i mieczem w drugiej torował drogę.Szli wśród pisku szczurów i gęstych pajęczyn.Gdy do ich uszu doszedł tętent końskich kopyt Maciej domyślił się,że są poza klasztorem,pytanie czy na pewno loch prowadzi w kierunku rzeki.Raz o mało nie wpadli w ręce kacerzy,po prostu loch musiał biec pod jakąś skarpą,bo nagle z prawej strony zobaczyli snop światła,które wdzierało się do środka.Stanęli pewni,że to jest koniec.Maciej ostrożnie zrobił kilka kroków i spostrzegł z boku zakratowany właz,a obok przy ognisku grupę wojaków grzejących ręce.
-Hej ty tam,jak tam wlazłeś-zauważyli go.
-Wyjście do lochu je hań za miastem,skłamał.Tukej nic nie znojdziecie, szczury,wilgoć i pajynczyny.
-A ty od kogo,dopytywał się zgłos.
-Od Dratewki-znowu zełgał Maciej.
-A od tego chudego babiorza,znom go.
Maciej nie wdawał się więcej w rozmowę.Sam przeszedł przez oświetlone
miejsce i zobaczył straszny widok-trupy żołnierzy,mieszczan i kobiet.W smugach światła zobaczył przywiązanego do słupa rajcy Miejskiego.Teraz
należało przeprowadzić przez miejsce oświetlone smugą światła kobiety. Pierwsza przechodziła zasłaniając twarz księżna,następnie jedna po drugiej
mniszki,aż ostatnia nie wytrzymała i z ciekawości przystanęła,żeby popatrzeć na straszny obraz.Widok był tak wstrząsający,że mniszka odruchowo zrobiła znak krzyża.
-Baba,hej chłopy baba,pijany husyta dojrzał mniszkę.Przyklejony do kraty próbował złapać ją w swoje łapy.-Mniszka sakra,mniszka,krzyczał. Maciej wyskoczył przed kratę,zasłonił mniszkę sobą i śmiejąc się powiedział:
-A ty co,chłopa od baby nie odróżniosz?Żołnierzowi chcesz zamiynić jego
przyrodzynie?To obraza kero wymago krwi-pchnął go mieczem w pierś. Maciej widząc,że robi się zamieszanie,krzyczał na cały głos.
-Mnie rycerza nazywo babom,otwórzcie te kraty bo musza go po siekać
na drobne kawałki.Tako zniewaga!
Pijani husyci popatrzeli i wrócili na swoje miejsca przy ognisku.Jeden zabity więcej czy mniej,kogo to obchodzi
-Jaśnie pani gibko do wyjścia,zwrócił się do księżnej,pryndzej czy późniyj
zainteresują się trupym kompana.Biegli potykając się o rózne przedmioty w nieustanym pisku szczurów i trzepocie nietoperzy.Księżna kilkakrotnie upadała raniąc dłonie do krwi,ale zawsze dzielnie wstawała i ponaglała mniszki do biegu.
-Pamiętajcie,to nasze życie i cześć niewieścia,tłumaczyła słabnącym i coraz bardziej zniechęconym mniszkom.Tak dobiegli do miejsca z którego
było widać,początkowo mały,ale stale powiększający się jasny punkt.Byli prawie u wylotu tunelu gdy dobiegły ich ludzkie głosy.Bardzo blisko jakiś męski głos wydawał rozkazy.
-Pośpiychejcie bo czasu momy mało.Siodać do środka łódki i schylać sie, żeby nie poznali,że wiezymy baby.Jorga zbiyrej od kożdej zapłata,złoto i insze kosztowności,kero ni mo niech wysiodo.
-Macieju widać bogate mniszki uciekają przed husytami,księżna mówiła sprawdzając jakie kosztowności ma na sobie.Złota klamra,łańcuch i krzyż,
to mało.
-Wyskocza i zajmia łódka,obyjdzie sie bez płacynio.
-Siłą nic nie wskórasz,obiecaj po dukacie od każdego z nas. Maciej gdy wyszedł z tunelu cały umorusany,obwieszoną pajęczynami, z twarzą czerwoną od krwi,którą dla niepoznaki sam sobie posmarował, wyglądał tak przerażająco,że ci uznali go za straszydło albo dzikiego, pijanego husytę,bo nie czekając odepchnęli łódź od brzegu i popłunęli wartkim nurtem.Nie pomogły nawoływania,machanie rękami-łódka zniknęła w zakolu rzeki,
Stali u wylotu lochu,bardzo blisko brzegu Nysy,która w tym miejscy
zwęziła koryto przez co nurt stał się bardziej rwący i niebezpieczny.
-Ostrożnie,jesteśmy jeszcze bardzo blisko miasta,wprawne oko łatwo nas
dostrzeże,księżna zachowywała rozwagę,próbując uspokoić przerażonego
mniszki.
-Trza w pojedynka dolecieć hań do tej kympki drzew,Maciej pokazał ręką
na kilka brzóz rosnących w niedalekiej odległości.Tam sie spotkomy. Zebrani w cieniu brzóz zastanawiali się co dalej począć by dotrzeć do swoich.Podział na mniejsze grupy okazał się niemożliwy,gdyż zdaniem księżnej równał się skazaniu na śmierć pozbawionych męskiej opieki mniszek.Niemożliwym było zdobycie męskich ubrań dla tylu kobiet. Wędrowali przeważnie nocą,jedli szczaw,kwiaty mniszka i stokrotki, wszyscy żuli korę z brzozy i napotkanych klonów,zdarzało się,że Maciej
znalazł jaja ptaków ale było to za mało by nasycić słabnącekobiety.Zbliżyć
się do osad ludzkich w terenie prawie całkowicie opanowanym przez husytów równało się śmierci i hańbie.Pierwsze opadły z sił dwie starsze wiekiem zakonnice,którym spuchły nogi i po prostu nie potrafiły zrobić kroku.Długo zastanawiali się co z nimi zrobić.W końcu Maciej za namową
jednej z nich naciął gałęzi,zbudował szałas,do któregoobieweszły,położyły
się na ściółce z gałęzi i trawy.Gdy odchodzili słyszeli modlitwę kierowaną
do Boga o rychłą śmierć.Była to straszna decyzja,ale jedyna by reszta mogła iść dalej.Instynkt podpowiadał Maciejowi by kierować się w stronę Raciborza-sława młodego księcia Mikołaja,nieprzejednanego wroga husytyzmu wskazywała,że oddziały Prokopa Łysego będą omijały gorący”
teren.Kolejna mniszka trawiona torsjami odmówiła marszu,prosiła by jak poprzednie zostawić ją obok drogi.Tym razem księżna odmówiła.
-Jak trzeba będzie umrzemy razem,zawyrokowała.
Posuwali się robiąc wrażenie upiorów.
-Pamiętaj Macieju,to ci nakazuję,że w razie gdyby mieli nas pojmaćhusyty
to pierwszą mnie zabij.Taka jest moja wola-księżna stała na boku grupy i
szeptem wydawała polecenia rycerzowi,który z przerażeniem słuchał słów
swojej pani.
-Macieju ja wiem,to jest nasz koniec,dalej nie pójdziemy,wszystkie jesteśmy bardzo słabe,nie wiemy nawet gdzie jesteśmy,a i ty ledwo pociągasz nogami.
-W imię ojca i syna i ducha świyntego!Co tyż jaśnie pani żądo,jako mom
księżno zabic tymi oto rynkami?Bodejbych zarozki usech jak polno nać. Myśleć o tym ni moga,ciary mnie przechodzaom!
-A wiesz ty Macieju jaki mnie czeka los?Chciałbyś widzieć swoją panią
w hańbie?
-Oj niy,oj niy jaśnie pani,ale przecarz odeszli my daleko od Nysy i tak se kombinuja,że isto som my niedaleko Raciborza,a to oznaczo,że książę Mikołaj musi być blisko.Schowejcie sie w kszokach i czekejcie na mnie wleza miyndzy ludzi,za sięgna jynzyka i znojda coś do jedzynio. Czekały bardzo długo,zimno i głód powodowały,że traciły instynkt samo- zachowawczy.
-Jeść,jeść krzyczały nieświadome,że mogą być słyszane przez wrogich żołdaków.Skulone ciasno grzały się nawzajem i żuły resztki żywicy którą uzyskały z połamanej brzozy.Naraz do ich uszu dotarł tętent galopujących koni.Skuliły się jeszcze bardziej by pozostać niezauważone.Oddział był nieliczny,minął je i rozpłynął się w dali.Zapanowała cisza,którą za chwilę
przerwał t¶tent następnej grupy.Widać była to grupa ciężkiej jazdy,bo i
ziemia drżała i chrzęst zbroi dowodził,że to pancerni.
-To czeskie husyty-powiedziała jedna z mniszek-Genowefa,gdyż pochodziła z Ołomuńca i biegle mówiła po czesku.Gonią jakiś oddział biskupa Konrada,mówiła szeptem do księżnej.
-A tośmy straciły okazję-westchnęła księżna.Oddział od Konrada,mojego
krewnego,szkoda wielka.Z tego co mówią jesteśmy gdzieś niedaleko
Niemodlina.Widać mocno zboczyliśmy z traktu na Racibórz,na południe
nam trzeba iść.Nagle jedna z mniszek widać półprzytomna,nie potrafiła
zapanować nad sobą i głośno kichnęła.W jednej chwili grupa husytów
otoczyła krzaki,w których siedziały przykucnięte.
-He chłopy,a to mamy holki-zawołał wyrhni oddziału,mały pucułowaty
żołnierz z czerwonym nosem.
Zeskoczyli z koni i pojedynczo wyciągali je przed oblicze szefa.Siedział
na ogromnym koniu cały zakuty w żelazo wystawiając spod podniesionej
przyłbicy fioletowy nos i małe świdrujące oczka.
-Co za jedne?-odpowiadać szybko bo nie mamy czasu.Czy przejeżdżał
tutaj oddział wojska?
-Ano ano odpowiedziała po czesku Genowefa.Mocno zmęczeni,podążali
o tam,pokazała w kierunku bliżej nieokreślonym.
-Nasza holka-krasawica,a co ty tutaj robisz?
-Najechali nas ci których gonicie.Śpieszno im było to porzucili.My głodne
i słabe,nawet mówić trudno.
-Tak zagłodzić chcieli,Konradowe psy,wyrhni ze złości ruszał wąsami.
-Jeść i pić szeptała Genowefa,która okazała się niezłą aktorką.
Na rozkaz wyrhnego każdy żołnierz zostawił im wszystkie posiadane
zapasy żywności-chleb,słoninę,nawet pół usmażonego na ogniu zająca.
Żywność uchroniła je od niechybnej śmierci głodowej.Najadły się do
syta i prawie natychmiast zasnęły.Wtulone jedna w drugą ogrzewały się
ciepłem swoich ciał i śniły,że oto oddział śląskich rycerzy księcia Mikołaja

znalazł je zawiózł na zamek do Raciborza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz