Ucieczka
W starym lesie sosnowym panował
ponury półmrok.Omszałe od starości gałęzie splecione srebrnymi
pajęczynami,potęgowały wrażenie grozy i tajemniczości.Grobową
ciszę niespodziewanie przerwał donośny krzyk spłoszonej sroki
-Pujdziesz
precz ty żagato dioblico,widzicie jom jak sie na nos uwziynła,gotowo
nom skludzić na łeb jakoś banda. Grupie kobiet ubranych w czarne
zakonne szaty przewodził starszawy mężczyzna,lekko szpakowaty choć
z postawy jeszcze w dobrej kondycji fizycznej będący.Ubrany w
ciemnobrązowy żupanik,jaśniejsze hajdawery wpuszczone w wysokie
buty z cholewami,robił wrażenie rycerza śląskiego
u
którego zaznaczały się wpływy zachodnie w postaci białego
żabotu,który
kontrastował
z resztą odzienia.W prawej ręce dzierżył dębowy kostur,ale u
pasa nosił krótki miecz-jak przystało na rycerza.
-Macieju,zostaw
srokę,bo ją jedynie drażnisz i do większego hałasu
zachęcasz,głos zdradzał,że była to dama skoro przyganiała
rycerzowi. Wrzask sroki zawsze coś zwiastuje,boja sie,że może
zwabić rabusiów. Pełno ich wkoło nas,to i głos sroki może ich
naprowadzić na nosz trop. Ledwo my uciykli z klasztoru podziymnym
wykopym,isto mogom nos szukać,przecaż podążajom na koniach a
idymy piechotom.Najgorsze to żeście som źle ubrane-pokazał
wzrokiem na grupę sióstr zakonnych w czarnych habitach.
-Macieju
nasza jedyna ostojo,co radzisz?jesteśmy słabe kobiety,bez ciebie
nie
damy rady.
-Mości
pani,powiedział Maciej,za dużo nos w jednej grupie;ciynżko jest
sie ukryć tela ludziom.Muszymy podzielić sie na mniyjsze grupy,tak
aby łacniyj szło sie prześlizgnąć miyndzy husytami.Muszymy
zdobyć szaty, tak co by siostry sie przeblykły,w habitach daleko
nie ujdom. Gdy to mówił dziesięć sióstr pytającym wzrokiem
śledziły każdy jego ruch Każda błagała wzrokiem,żeby znaleść
się w grupie z Maciejem.Wszystkie były świadkami okropności,o
jakich wcześniej nie wiedziały,że istnieją. Z okień
klasztoru,położonego poza murami miasta widziały bitwę toczoną
przez wojska biskupa wrocławskiego Konrada z wojskami husytów i
polskich kacerzy,którymi dowodził sam Prokop Łysy.Widziały zdradę
części wojsk biskupich,które przyłączyły się do
husytów.Klęska,krew,lament i przerażenie,dantejskie sceny gdy
rozpasane żołdactwo pastwiło się nad pokonanymi. To prawdziwy
cud,że razem z rycerzem Maciejem znalazły się w piwnicach
klasztoru w chwili gdy do środka wdarli się żołdacy Prokopa
Łysego.Wielkiego następcy Jana Husa,spalonego na stosie w
Konstancji. Prokop Łysy nazywany przez niektórych Wielkim święcił
swój wielki tryumf. Szczęściem w piwnicy w której przebywał
Maciej z kobietami było tajne przejście prowadzące w kierunku
pobliskiej rzeki Nysy.Pewnie dawno by uciekli,zacierając ślady,gdyby
nie los księżnej,która akurat bawiła w klasztorze i znajdowała
się pod osobistą opieką rycerza Macieja-starego rębajły bywałego
w niejednej bitwie.W tej sytuacji,by księżną od hańby ratować
Maciej poukrywał mniszki pomiędzy beczkami z winem a sam pobiegł
do sali modlitewnej,gdzie spodziewał się zastać księżną na
modlitwie. Gdy wbiegł na schody klasztor cały opanowany był przez
husytów.Z cel dochodziły jęki i wołanie o pomoc.Nie zważał na
nic,znaleść księżnę-to jedyny cel.Widział porozrzucane obrazy
święte,walające się po podłodze krucyfiksy i inne cenne
przedmioty.W ogólnej wrzawie wyrażnie słyszał polskie głosy-to
kacerze szukający dobytku i młodych niewiast.I chociaż to kacerze
stanowili duże zagrożenie dla księżnej,to tym razem byli dla
Macieja wybawieniem,bo mówili tym samym językiem i mógł wmieszać
się w tłum udając,że plądruje,a właściwie szukając księżnej.W
końcu ją zobaczył,stała w grupie innych kobiet,blada jak
płótno.Ratowało ją to,że na sobie miała pokutne szaty,przez co
nie wyróżniała się z tłumu mniszek. Maciej zauważył,że
księżna na szczęście była w rękach czeskich husytów którzy
mniej nastawali na cnotę niewieścią,dla nich ważniejszym było
wyrzeczenie się wiary,pomstowanie na księży i papieża. Wysoki
kudłaty husyta,z krucyfiksem w dłonie,chodził od mniszki do
mniszki i kazał pluć na ukrzyżowane Chrystusa.Pierwsza mniszka
miast na krucyfiks napluła w twarz husycie-jego reakcja była
natychmiastowa. Trzymanym w drugiej ręce nożem,poderżnął jej
gardło.Widok był przerażający-bezbronna słaba kobieta i rosły
uzbrojony wojownik.Gdy podchodził do drugiej zakonnicy,ta przerażona
widokiem zemdlała i upadła na podłogę,chciał ją pchnąć nożem
ale z tyłu odezwał się ktoś mówiący po polsku.
-Niechaj
ją dla mnie Peter,jest jeszcze młoda.
-Nu,kogo
widzę sam Dratewka,no ty se masz zawdy mało-kopnął kobietę
w
kierunku kacerza.Jeszcze kilka kobiet zmuszanych było do wyrzeczenia
się
wiary ale Maciej wpatrywał się w blade oblicze księżnej.Była
ubraną w czarny pokutny habit,który zakrywał książęce szaty,ale
niebezpiecznymi były jej smukła sylwetka i uroda.Nie poznali,że
oto przed nimi stoi córka wielkiego wroga husytów,gdyby to
wiedzieli,daliby wiele by ją mieć;było
by
czym szantażować znienawidzonego księcia.Kudłaty olbrzym podsunął
jej krucyfiks do oplucia,odwróciła twarz na bok,kudłacz podniósł
nóż gdy Maciej krzyknął:
-Mnie
ją dej Peter-to miejsko ladacznica,dlo niyj gardło to za mało.
-A
ty co z nią zdelasz-krzyknął kudłacz.
-Zaprowadza
jom przed ołtorz i tam koża tańcować ku uciesze wojoków. Księżna
nie rozpoznała umazanego krwią i błotem rycerza Macieja,
przerażenie malowało się na jej twarzy myśl,że wypadnie umrzeć
w hańbie i poniżeniu była porażająca.
-Tak
bier ją skoro to kurwa,bo się rozmyślę-coś harda ta
pani,powiedział
pod
nosem. Maciej tylko czekał na przyzwolenie,brutalnie złapał
księżnę za rękę i pociągnął ku sobie.
-Z
drogi chłopy,a przyjdźcie za godzina przed ołtorz,uwidzicie
teater. Ciągnął ja brutalnie,wymyślał i popychał przed
siebie.Szli długim korytarzem,ściany zbryzgane krwią,na schodach
pełno trupów,że trudno było postawić stopę by się o kogoś nie
potknąć.Teraz dopiero Maciej nachylił się i szepnął księżnej
na ucho.
-Wyboczom
jaśnie pani ale inaczyj nie idzie,mogą sie domyśleć.Zdziwiona
pani
stanęła,przeżegnała się i spojrzała w twarz rycerza.Po chwili
uśmiech
ulgi
rozjaśnił jej twarz-poznała Macieja.
-Z
własnej winy wpadłam w te opresje,nie posłuchałam rady by opuścić
klasztor i udać się na zamek do Oleśnicy.Bóg mi cię zesłał
Macieju.Rycerz
nie
odpowiedział słowem,bo wiedział,że niebezpieczeństwo nie minęło
Stanęli przed drzwiami które wiodły do piwnicy.Maciej chwilę
mocował się z zamkiem,następnie otworzył tylko tyle by mogli
wśliznąć się na wąskie kręte schody prowadzące w dół.Gdy
weszli do pomieszczenia w którym Maciej zostawił mniszki okazało
się,że któryś z husytów z węszył
wino
a teraz ugania się za młodą zakonnicą.
-Tak
widzę,że masz mladą szlachciankę,białe lico,spinka we włosach,
odezwał się do Macieja.No to ja ci pomogę..nie dokończył zdania
bo jedna z zakonnic zdzieliła go cynowym dzbanem w łeb.Zwalił się
na podłogę a Maciej na wszelki wypadek,dołożył mu rękojeścią
noża. Można było iść dalej.Wpierw należało zablokować drzwi
by opóźnić ewntualny pościg.Teraz Maciej zgarnął pozostałe
mniszki i wspólnie odgrzebali stare,
zastawione
beczkami i drabinami drzwiczki drzwiczki,które prowadziły do
głębokiego
i ciemnego lochu zionącego stęchlizną i chłodem. Nie było czasu
na zastanawianie się-tym bardziej,że za drzwiami dało się słyszeć
gwar plądrującego żołdactwa.Księżna,chociaż z natury delikatna
dała przykład odwagi.Pierwsza po drabinie zeszła na same dno ganku
dając przykład lękliwym zakonnicom.Gdy wszyscy znaleźli się w
ganku, Maciej zamknął klapę włazu i z pochodnią w jednej ręce i
mieczem w drugiej torował drogę.Szli wśród pisku szczurów i
gęstych pajęczyn.Gdy do ich uszu doszedł tętent końskich kopyt
Maciej domyślił się,że są poza klasztorem,pytanie czy na pewno
loch prowadzi w kierunku rzeki.Raz o mało nie wpadli w ręce
kacerzy,po prostu loch musiał biec pod jakąś skarpą,bo nagle z
prawej strony zobaczyli snop światła,które wdzierało się do
środka.Stanęli pewni,że to jest koniec.Maciej ostrożnie zrobił
kilka kroków i spostrzegł z boku zakratowany właz,a obok przy
ognisku grupę wojaków grzejących ręce.
-Hej
ty tam,jak tam wlazłeś-zauważyli go.
-Wyjście
do lochu je hań za miastem,skłamał.Tukej nic nie znojdziecie,
szczury,wilgoć i pajynczyny.
-A
ty od kogo,dopytywał się zgłos.
-Od
Dratewki-znowu zełgał Maciej.
-A
od tego chudego babiorza,znom go.
Maciej
nie wdawał się więcej w rozmowę.Sam przeszedł przez oświetlone
miejsce
i zobaczył straszny widok-trupy żołnierzy,mieszczan i kobiet.W
smugach światła zobaczył przywiązanego do słupa rajcy
Miejskiego.Teraz
należało
przeprowadzić przez miejsce oświetlone smugą światła kobiety.
Pierwsza przechodziła zasłaniając twarz księżna,następnie jedna
po drugiej
mniszki,aż
ostatnia nie wytrzymała i z ciekawości przystanęła,żeby
popatrzeć na straszny obraz.Widok był tak wstrząsający,że
mniszka odruchowo zrobiła znak krzyża.
-Baba,hej
chłopy baba,pijany husyta dojrzał mniszkę.Przyklejony do kraty
próbował złapać ją w swoje łapy.-Mniszka
sakra,mniszka,krzyczał. Maciej wyskoczył przed kratę,zasłonił
mniszkę sobą i śmiejąc się powiedział:
-A
ty co,chłopa od baby nie odróżniosz?Żołnierzowi chcesz zamiynić
jego
przyrodzynie?To
obraza kero wymago krwi-pchnął go mieczem w pierś. Maciej
widząc,że robi się zamieszanie,krzyczał na cały głos.
-Mnie
rycerza nazywo babom,otwórzcie te kraty bo musza go po siekać
na
drobne kawałki.Tako zniewaga!
Pijani
husyci popatrzeli i wrócili na swoje miejsca przy ognisku.Jeden
zabity więcej czy mniej,kogo to obchodzi
-Jaśnie
pani gibko do wyjścia,zwrócił się do księżnej,pryndzej czy
późniyj
zainteresują
się trupym kompana.Biegli potykając się o rózne przedmioty w
nieustanym pisku szczurów i trzepocie nietoperzy.Księżna
kilkakrotnie upadała raniąc dłonie do krwi,ale zawsze dzielnie
wstawała i ponaglała mniszki do biegu.
-Pamiętajcie,to
nasze życie i cześć niewieścia,tłumaczyła słabnącym i coraz
bardziej zniechęconym mniszkom.Tak dobiegli do miejsca z którego
było
widać,początkowo mały,ale stale powiększający się jasny
punkt.Byli prawie u wylotu tunelu gdy dobiegły ich ludzkie
głosy.Bardzo blisko jakiś męski głos wydawał rozkazy.
-Pośpiychejcie
bo czasu momy mało.Siodać do środka łódki i schylać sie, żeby
nie poznali,że wiezymy baby.Jorga zbiyrej od kożdej zapłata,złoto
i insze kosztowności,kero ni mo niech wysiodo.
-Macieju
widać bogate mniszki uciekają przed husytami,księżna mówiła
sprawdzając jakie kosztowności ma na sobie.Złota klamra,łańcuch
i krzyż,
to
mało.
-Wyskocza
i zajmia łódka,obyjdzie sie bez płacynio.
-Siłą
nic nie wskórasz,obiecaj po dukacie od każdego z nas. Maciej gdy
wyszedł z tunelu cały umorusany,obwieszoną pajęczynami, z twarzą
czerwoną od krwi,którą dla niepoznaki sam sobie posmarował,
wyglądał tak przerażająco,że ci uznali go za straszydło albo
dzikiego, pijanego husytę,bo nie czekając odepchnęli łódź od
brzegu i popłunęli wartkim nurtem.Nie pomogły nawoływania,machanie
rękami-łódka zniknęła w zakolu rzeki,
Stali u wylotu lochu,bardzo
blisko brzegu Nysy,która w tym miejscy
zwęziła
koryto przez co nurt stał się bardziej rwący i niebezpieczny.
-Ostrożnie,jesteśmy
jeszcze bardzo blisko miasta,wprawne oko łatwo nas
dostrzeże,księżna
zachowywała rozwagę,próbując uspokoić przerażonego
mniszki.
-Trza
w pojedynka dolecieć hań do tej kympki drzew,Maciej pokazał ręką
na
kilka brzóz rosnących w niedalekiej odległości.Tam sie spotkomy.
Zebrani w cieniu brzóz zastanawiali się co dalej począć by
dotrzeć do swoich.Podział na mniejsze grupy okazał się
niemożliwy,gdyż zdaniem księżnej równał się skazaniu na
śmierć pozbawionych męskiej opieki mniszek.Niemożliwym było
zdobycie męskich ubrań dla tylu kobiet. Wędrowali przeważnie
nocą,jedli szczaw,kwiaty mniszka i stokrotki, wszyscy żuli korę z
brzozy i napotkanych klonów,zdarzało się,że Maciej
znalazł
jaja ptaków ale było to za mało by nasycić
słabnącekobiety.Zbliżyć
się
do osad ludzkich w terenie prawie całkowicie opanowanym przez
husytów równało się śmierci i hańbie.Pierwsze opadły z sił
dwie starsze wiekiem zakonnice,którym spuchły nogi i po prostu nie
potrafiły zrobić kroku.Długo zastanawiali się co z nimi zrobić.W
końcu Maciej za namową
jednej
z nich naciął gałęzi,zbudował szałas,do
któregoobieweszły,położyły
się
na ściółce z gałęzi i trawy.Gdy odchodzili słyszeli modlitwę
kierowaną
do
Boga o rychłą śmierć.Była to straszna decyzja,ale jedyna by
reszta mogła iść dalej.Instynkt podpowiadał Maciejowi by kierować
się w stronę Raciborza-sława młodego księcia
Mikołaja,nieprzejednanego wroga husytyzmu wskazywała,że oddziały
Prokopa Łysego będą omijały gorący”
teren.Kolejna
mniszka trawiona torsjami odmówiła marszu,prosiła by jak
poprzednie zostawić ją obok drogi.Tym razem księżna odmówiła.
-Jak
trzeba będzie umrzemy razem,zawyrokowała.
Posuwali
się robiąc wrażenie upiorów.
-Pamiętaj
Macieju,to ci nakazuję,że w razie gdyby mieli nas pojmaćhusyty
to
pierwszą mnie zabij.Taka jest moja wola-księżna stała na boku
grupy i
szeptem
wydawała polecenia rycerzowi,który z przerażeniem słuchał słów
swojej
pani.
-Macieju
ja wiem,to jest nasz koniec,dalej nie pójdziemy,wszystkie jesteśmy
bardzo słabe,nie wiemy nawet gdzie jesteśmy,a i ty ledwo pociągasz
nogami.
-W
imię ojca i syna i ducha świyntego!Co tyż jaśnie pani żądo,jako
mom
księżno
zabic tymi oto rynkami?Bodejbych zarozki usech jak polno nać. Myśleć
o tym ni moga,ciary mnie przechodzaom!
-A
wiesz ty Macieju jaki mnie czeka los?Chciałbyś widzieć swoją
panią
w
hańbie?
-Oj
niy,oj niy jaśnie pani,ale przecarz odeszli my daleko od Nysy i tak
se kombinuja,że isto som my niedaleko Raciborza,a to oznaczo,że
książę Mikołaj musi być blisko.Schowejcie sie w kszokach i
czekejcie na mnie wleza miyndzy ludzi,za sięgna jynzyka i znojda coś
do jedzynio. Czekały bardzo długo,zimno i głód powodowały,że
traciły instynkt samo- zachowawczy.
-Jeść,jeść
krzyczały nieświadome,że mogą być słyszane przez wrogich
żołdaków.Skulone ciasno grzały się nawzajem i żuły resztki
żywicy którą uzyskały z połamanej brzozy.Naraz do ich uszu
dotarł tętent galopujących koni.Skuliły się jeszcze bardziej by
pozostać niezauważone.Oddział był nieliczny,minął je i
rozpłynął się w dali.Zapanowała cisza,którą za chwilę
przerwał
t¶tent następnej grupy.Widać była to grupa ciężkiej jazdy,bo i
ziemia
drżała i chrzęst zbroi dowodził,że to pancerni.
-To
czeskie husyty-powiedziała jedna z mniszek-Genowefa,gdyż pochodziła
z Ołomuńca i biegle mówiła po czesku.Gonią jakiś oddział
biskupa Konrada,mówiła szeptem do księżnej.
-A
tośmy straciły okazję-westchnęła księżna.Oddział od
Konrada,mojego
krewnego,szkoda
wielka.Z tego co mówią jesteśmy gdzieś niedaleko
Niemodlina.Widać
mocno zboczyliśmy z traktu na Racibórz,na południe
nam
trzeba iść.Nagle jedna z mniszek widać półprzytomna,nie
potrafiła
zapanować
nad sobą i głośno kichnęła.W jednej chwili grupa husytów
otoczyła
krzaki,w których siedziały przykucnięte.
-He
chłopy,a to mamy holki-zawołał wyrhni oddziału,mały pucułowaty
żołnierz
z czerwonym nosem.
Zeskoczyli
z koni i pojedynczo wyciągali je przed oblicze szefa.Siedział
na
ogromnym koniu cały zakuty w żelazo wystawiając spod podniesionej
przyłbicy
fioletowy nos i małe świdrujące oczka.
-Co
za jedne?-odpowiadać szybko bo nie mamy czasu.Czy przejeżdżał
tutaj
oddział wojska?
-Ano
ano odpowiedziała po czesku Genowefa.Mocno zmęczeni,podążali
o
tam,pokazała w kierunku bliżej nieokreślonym.
-Nasza
holka-krasawica,a co ty tutaj robisz?
-Najechali
nas ci których gonicie.Śpieszno im było to porzucili.My głodne
i
słabe,nawet mówić trudno.
-Tak
zagłodzić chcieli,Konradowe psy,wyrhni ze złości ruszał wąsami.
-Jeść
i pić szeptała Genowefa,która okazała się niezłą aktorką.
Na
rozkaz wyrhnego każdy żołnierz zostawił im wszystkie posiadane
zapasy
żywności-chleb,słoninę,nawet pół usmażonego na ogniu zająca.
Żywność
uchroniła je od niechybnej śmierci głodowej.Najadły się do
syta
i prawie natychmiast zasnęły.Wtulone jedna w drugą ogrzewały się
ciepłem
swoich ciał i śniły,że oto oddział śląskich rycerzy księcia
Mikołaja
znalazł
je zawiózł na zamek do Raciborza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz